Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/179

Ta strona została przepisana.
MARJA, zamyślona, jak echo.

Botwel — tak — mógłby bliżéj, bliżéj być królowy.

PAŹ.

Był jednak blisko wczora, kiedy w dworzan kole
       20 Towarzyszył ci, pani, na królewskie łowy;
Tajemniczy miał smutek wyryty na czole.
Potém gdy cały orszak siadł na strojne łodzie,
Botwel stanął przy stérze, twarz jego pobladła,
Patrzał w głębinie wody, jak gdyby w téj wodzie
       25 Widział jakie straszliwe, dręczące widziadła;
I coraz się nachylał — drzałem — nigdy w świecie
Takiéj myśli w człowieka nie widziałem twarzy;
I pojąć jéj nie mogę — dotąd mi się marzy
Jak sen jaki okropny.

MARJA.

O! niewinne dziécie!
       30 Ja łatwo ją pojmuję — dzika myśl szaleńca.

PAŹ.

Królowo! wiatr co sprzyjał téj wodnéj podróży,
Silniéj w żaglach zaszumiał, i z twojego wieńca
Roskwitłe w jasnych włosach zerwał kwiecie róży.
Kwiat padł na wodne fale i z falą upłynął,
Zbudził się Botwel — zadrzał i na sługi skinął,
       35 Łódź mu podano — usiadł samotny do łodzi,
I ścigał kwiat zerwany — śledziłem go długo,
Aż zniknął we mgle.

MARJA, niecierpliwie.

Odejdź! odejdź wierny sługo!
Lecz daj mi wachlarz, niechaj czoło mi ochłodzi...
       40 Tak mi gorąco — odejdź! jest to czas pacierzy.

Paź odchodzi.