Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/182

Ta strona została przepisana.
MARJA.

Rizzio chciéj mówić z królową,
Rozmawiałeś z kim innym.

RIZZIO.

I gdzież twa korona?
Nie widzę jéj na czole — kwiatem uwieńczona
Jesteś mi równa — śmielszą przemówiłem mową.
       25 Daruj mi! ja myślałem! — myślałem, szalony!
Że ją umyślnie zdjęłaś dla mnie...

MARJA.

Źleś osądził.
Wszak wiész że ja się zwykłam modlić bez korony,
I teraz się modliłam.

RIZZIO.

Przebacz mi, jam zbłądził.
Lecz nie kładź jéj na czoło — czoło twe utrudzi,
       30 I myśl jakąś posępną przykrywa żałobą.

MARJA.

Bez korony nie zwykłam przemawiać do ludzi.
Rozmawiam tylko z Bogiem — z Bogiem, albo —

Ciszéj kładąc koronę.

Z sobą.

RIZZIO.

Śmiałość mi odebrała — więc dobrze — odjadę.

Staje w gotyckiém oknie i z udaną obojętnością mówi.

Dziś dzień taki pogodny — dobry do podróży,
       35 Niebo czyste, błękitne, chmury lekkie, blade,
Pokazują mi drogę, lecz nie wróżą burzy.
Obacz proszę królowo, jak cicho na dworze,
Kwiaty w twoim ogrodzie odświéżone kwitną,
Tam góry Szkocji barwą owiane błękitną,
       40 Odległe jak marzenia — jak tam szumi morze!
Białą mgłą osłonione chwieją się okręty...

MARJA.

Rizzio! czemu tak zbladłeś?...