Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/198

Ta strona została przepisana.

Młodzież francuska tłumem ten zamek odwiedzi.
Wtenczas szczęśliwy!...

Słychać szczęk broni.
MARJA.

Słyszysz! jakiś szczęk oręża?

RIZZIO.

O nie, to moja harfa wisząca na ścianie,
Tknięta powiewem wiatru, smutném jękła brzmieniem.
       55 Harfo! przyjmuję z czuciem twoje pożegnanie,
Ty mnie jedna tak żegnasz, smutno i z westchnieniem.

MARJA z niespokojnością.

Lecz gdzież się Paź mój bawi?

RIZZIO.

Pani rozjaśń czoło!
Niech ja zastąpię Pazia. — Całe moje życie
Nie byłem tak szczęśliwy, szczęśliwy jak dziécie.

Siada na małym stołku Pazia, u stóp Marji.

       60 Siądę przy twoich stopach... Jak mi tu wesoło!
Nie chciałbym teraz umrzéć.

MARJA.

O! co ci się marzy?
Umrzéć tak młodo, z sercem tak pełném nadziei.

RIZZIO.

Nadziei? chciałem na twéj wyczytać ją twarzy,
Czytałem wszystkie, wszystkie uczucia z kolei;
       65 Nadziei tam nie było... Pani! nie chmurz lica,
Niech Paź z twarzy królowy gniewu nie wyczyta,
Paź dziecko, z wody chciałby dostać twarz xiężyca...
Pani! piękny ci wieniec we włosach roskwita,
Daj mi róż kilka.

MARJA.

Rizzio! na co ci te kwiaty?

RIZZIO.

We Włoszech, na ołtarzów święconym marmurze
Zawieszę ten dar drogi, nad złoto bogaty,