Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/211

Ta strona została przepisana.
BOTWEL.

Kto?

MARJA.

Król!

BOTWEL.

Zginie!

MARJA.

O! ty jesteś jak echo, powtarzasz me słowa,
Ja chciałabym ażeby bez echa skonały.
       70 Lecz tak, już przeważyłam jedną stronę szali,
Tak, już się piérwsze węzły skrytości przerwały,
Daléj! daléj iść trzeba, idę daléj! daléj!
Nie wiém, gdzie zajdę?... Słuchaj! jesteś taki blady,
Jakbyś mi chciał wyrzucać!

BOTWEL.

Królowo! ja zbladłem?
       75 To może dawnych cierpień pozostały ślady.

MARJA.

Botwelu! niech twe czoło nie będzie źwierciadłem,
W którém czarność mych zbrodni czytam z przerażeniem,
Mamże twe świetne myśli przykryć zbrodni cieniem?
Zapomnij słów niebacznych! ja marzyłam we śnie;
       80 Zapomnij o snach moich! nie zwierz ich nikomu!

BOTWEL.

Królowo! on dziś zginie.

MARJA, z przerażeniem.

Dziś? to nadto wcześnie!

BOTWEL.

Gdzie Henryk?

MARJA.

Niedaleko, w małym wiejskim domu.
Mówią że chory.

BOTWEL.

Chory?... Chory umrzéć może.
Nie lękaj się, dziś Henryk pod sztyletem skona,
       85 Oddalę podejrzenie, chorobą się złożę.
Lecz dopomóc mi trzeba... Jako wierna żona