Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/223

Ta strona została przepisana.
Blednie, siada przy królu i głowę na dłoniach opiéra.

Przed daleką drogą,
       40 Powrócę jeszcze myślą w rodziców mieszkanie.
Widzę tam w końcu sioła tę chatę ubogą,
Sczerniałe dymem ściany, i obraz na ścianie,
A przy obrazie lampa; pies wrót chaty strzeże,
Nad chatą dąb spruchniałe podnosi kanary.
       45 O Boże! widzę — widzę — tam mój ojciec stary,
Na progu pług naprawia i mówi pacierze.
Oto matka ze łzami usiadła do przędzy,
Śpiéwa pieśń jak przy mojéj kołysce śpiéwała...
O! któżby! któżby sądził że pod dachem nędzy,
       50 Urodzi się istota co się będzie śmiała.

HENRYK.

Piérwszy raz wpadasz Nicku w tak czarną tęsknotę;
Ty byłeś tak wesoły?

NICK.

Tak, byłem tułaczem
Któżby przyjął do domu płaczącą sierotę?
Panowie mogą smutek głosić jękiem, płaczem,
       55 Nędzarz śmiać się potrafi, potrzebuje chleba.

HENRYK.

Powiédz! co ci jest Nicku! ten napój? o Boże!
Może jaki ratunek?

NICK.

Już mi nic nie trzeba...
Słuchaj królu! z dzieciństwa chowany na dworze
Służyłem za igraszkę — śmieli się dworzanie,
       60 A ja widziałem wzgardę w ich śmiéchu... Na Boga!
I ja też miałem serce! tak jak pies u proga,
Jak twój pies się do ciebie przywiązałem panie.
Wiedząc jako śmiéch rzadko królom towarzyszy,
Chciałem ażeby zawsze towarzyszył tobie;
       65 Teraz, król już mojego głosu nie usłyszy,
Chyba się będzie jeszcze śmiał na moim grobie,
I dzwonki mu przypomną, dzwony na pogrzebie.