Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/228

Ta strona została przepisana.
PAŹ.

       10 Widziałem Botwela;
Błąkał się w zacienionéj drzewami ustroni,
Koło wiejskiego domu gdzie Henryk przebywa.

MARJA.

Widziałeś! miałże sztylet?

PAŹ.

Żadnéj nie miał broni,
Ale twarz jego była blada i straszliwa.

MARJA.

       15 Jakże nagle czas płynie! Jak straszna odmiana
Teraźniejszość zatruła! przyszłość zatruć może!
Niedawno w kraju Franków, na królewskim dworze,
Kochałam wszystkich, równo od wszystkich kochana;
Z dziecinnym śmiéchem nowe widziałam klejnoty,
       20 Z dziecinnym śmiéchem ciche słyszałam westchnienie,
Z uśmiéchem przed źwierciadłem trefiłam włos złoty,
Przeplatając różami trefione pierścienie...
A dziś...

PAŹ, przynosząc źwierciadło.

Dzisiaj królowo spojrzyj w to źwierciadło,
Czy mogłaś być piękniejszą?

MARJA.

O! tyś mię obraził,
       25 Pokazując w źwierciedle mają twarz wybladłą.

PAŹ.

To może blask kryształu oczy twoje raził?
Lecz tu ciemność głęboka, jedna lampa płonie...
Czy ci przykre to światło? ja lampę zasłonię...
Pani! ty mię przerażasz! coraz bardziéj blada;
       30 Czémże ten czarny smutek serca rozweselę?
Lubisz powieści? oto ciekawa ballada,
Dotąd krąży śpiéwana między Szkockim gminem.
Pozwól królowo! milczysz? a więc się ośmielę...
Posłuchaj! stara matka tak rozmawia z synem.

Królowa siedzi zamyślona. Paź dziecinnym etosem mówi następującą balladę.