Zasnę... Już widzę jak wkrótce nade mną,
Ten wielbłąd, który śmierci nie przeczuwa;
Gdy wicher w stepach posępnie zawyje,
230
I zwłoki moje toczy przez tumany,
W piaskach się czai, myśli, że pan żyje,
Że się pod spiące skrada karawany;
Wielbłądzie! pan twój w innym błądzi kraju,
zasnął na stepach i marzy o raju.
235
Nie! niechcę raju — lecz proszę proroka,
Niech mojéj duszy da stepy bez końca,
Dzikie i puste, bezbrzeżne dla oka,
I wiecznie wrące promieniami słońca.
A gdy zapragnę, wśród dzikiego błonia,
240
Na me skinienie niech źródło wypływa;
Niech mi tam prorok wróci mego konia,
Który gdzieś w piaskach pustyni spoczywa;
Niech dla rajskiego duszy zachwycenia
Step ten mych wrogów okryją mogiły;
245
Niech mi się wrócą znów młodości siły,
Lecz niewracają młodości cierpienia.
O takiém szczęściu serce moje marzy.
Ach! wtenczas będę spokojny! szczęśliwy!
Niech tylko żaden, żaden człowiek żywy,
250
Téj samotności przerwać się nie waży.
Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.