Falo błękitna kołysz łódkę Greka,
Niech mu po morzu ściele xiężyc złoty
Ścieżki obłędne, niech przed nim ucieka
Gdy po téj drodze puści żaglów loty;
Kołysz go falo, i łódkę Majnoty
W samotną morza obłąkaj krainę,
I tam mu powiédz: ja nosiłam floty
Na moich skrzydłach, aż pod Salaminę;
Płynęłam taką, jaką dzisiaj płynę.
W Archipelagu zanieś go ostrowy.
Tam góry chmurą owiane błękitną,
Na górach kolumn potrzaskane głowy:
Nad nimi wiecznie kwitnie laur różowy,
Pomarańczowe drzewa wiecznie kwitną,
I śniegiem kwiatów zasypują gruzy.
A ludzie — cierpią, że umrzéć nie śmieli;
Twarz ich boleści rysem naznaczona.
Gdyby tu błysnął dawny wzrok Meduzy,
Gdyby ci ludzie jak są skamienieli,
Ileż by nowych posągów przybyło
Łamanych wiecznym bolem Laokona.
Tu nad pomników i ludzi mogiłą,
Xiężyc posępny płynie co wieczora.
Gdy góry światłem błękitném przeniknął,
Mgły zasłonami doliny ośnieżył,
Szuka posągów, które widział wczora,
Do których twarzy wiekami przywyknął;
Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/361
Ta strona została przepisana.
I.