„Lambro! ty w słowach dajesz mi obłudę,
Nie odpowiadasz szczérze, gdy zapytam.
Na twojém czole z przerażeniem czytam,
Ostatni stopień wszystkich nieszczęść — nudę.
Blask twego oka nie odbłyska z duszy.
Serce jak brylant chociaż się roskruszy,
W każdym odłamie iskra się zawiesza,
A każda czystém lśni tęczy promieniem:
Lecz na twém czole jakiś szatan mięsza,
Rospacz ze śmiechem, śmiéch blady z cierpieniem...
Ty jesteś z ludzi, których serce żywi
Łzami — lub gorżką trucizną laurową.
O! bo też prawda, że my nieszczęśliwi,
I czasem czuję że pociechy słowo
Ma dźwięk szyderczy i na serce spada.
Gdy myślą wracam w przeszłości krainy,
Widzę jak przy nas stojąc rospacz blada,
Czekała szczęściem niepełnéj godziny,
Aby się poznać z nami — i być z nami...
Czekała długo — przyszła choć nie skora;
Ze wspólnych myśli, jednego wieczora,
Myśmy się w stronę rozbiegli myślami.
I dziś mi nie chcesz odkryć serca głębi,
Milczysz?...“ —
— „Dziś nie chcę zabijać słowami.
Bo każde słowo do serca utonie,
I tak jak sztylet dreszczem je oziębi;
A potém długiém rozpamiętywaniem,
Jak żar piekielny rozpali się w łonie,
I potém, potém — cała przyszłość twoja
Stanie się długiém i ciężkiém konaniem.
O! patrzaj na mnie — ta złocista zbroja
Dzikiego Klefta nigdy nie stroiła,
Zmieniłem szaty — tyś serce zmieniła.
Winnaś wyczytać na pobladłém czole,
Myśli ukryte i obecne bole,
I wszystkie zbrodnie — a żądasz wyrazów!
Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/369
Ta strona została przepisana.
VIII.