Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/373

Ta strona została przepisana.

Ja ci wynajdę mieszkanie w klasztorze;
Zamknij się w cichéj celi i ze skały
Patrzaj nocami na rozległe morze,
I błękitnymi po fali oczyma
Mojego statku ścigaj żagiel biały.
A gdy zagrożą fali niepokoje,
Kiedy się będziesz modlić zdjęta trwogą,
Razem popłyną w niebo, jedną drogą,
Twoje modlitwy i przekleństwa moje.

„Lecz nim obierzesz klasztorny spoczynek:
Jutro, nim zorza świtem się rozpali,
Przyjdź do mnie sama — tam — nad brzegi fali,
Odziana płaszczem bogatych Turczynek.
I miej kalemkiar ciemny z muselinu,
Lub czewrę gęsto haftowaną złotem[1];
Niechaj się z wiatru nie wznosi polotem.
Nie zdradzi twarzy przed oczyma gminu,
Jutro — pamiętaj! — tam łódź moja czeka,
Gdzie się przy skale załamało morze.
Ja sam przebrany w Tureckim ubiorze,
Płynę na pogrzeb ostatniego Greka.“ —

Skończył — a kiedy z ostatniémi słowy
Na piersi chylił twarz cierpieniem zbladłą,
Zda się, widziałem, kilka łez upadło...
Niewiem... to może z silniejszym powiewem
Opadał z drzewa kwiat pomarańczowy?
Niewiem czy płakał — czyli zachwiał drzewem?


X.

Ranek był. Morze rozpalone świtem
Wre zdala, szumi i śrebrzy się w pianę,
Potém portową groblą odłamane
Brzegi spokojnym oblewa błękitem;
A brzeg wysoko szarzeje granitem.
Wyżéj palm błyszczy zieloność wesoła.
Te palmy w niebo sięgające szczytem,
Jako nam istność malują anioła;
W mgle mają stopy — a w błękicie czoła.


  1. I miéj kalemkiar ciemny z musselinu
    Lub czewrę. —

    Rodzaj zasłony kobiét Tureckich.