Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/374

Ta strona została przepisana.

O! jakże smutny fali szum bezdenny
Co się z cichego morza wydobywa!
I ten las masztów, jako las jesienny,
Z którego burza północy gniewliwa
Połowę jasnych liści poobrywa
A pozostałym da rozliczne szaty,
Liść Sztatudera złotem się pokrywa,
Róż Albionu płonią się szkarłaty,
Szronem się Franków ośrebrzyły kwiaty.

Słysząc szum żagli — słyszysz jakby we śnie
Gwarzące różnym językiem narody…
Rozdarte gromem skarżą się boleśnie,
Jakby mówiły doznane przygody,
I prześcignięte z wiatrami zawody.
A fala milczy — choć może w niéj tonie
W téj chwili okręt nadziejami młody;
I jęk rospaczy wydany przy zgonie,
Uczuła fala — lecz zamknęła w łonie.


XI.

Okręt troistą opasany spiżą
Zatknął na maszcie xiężyc, trzy buńczuki,
Omglił się dymem — dział rozesłał huki:
I wtenczas niby szatana był tronem;
Gdy wiatr poddany dym unosił chyżo,
Wszystkie go maszty witały pokłonem;
A okręt ucichł, pił dumy kadzidła.
Mgła ranna, hukiem potrójnym rozbita
Śrebrne po masztach zawieszała skrzydła;
Na wschodzie skrawo dzień wschodzący świta.
Nie ma wyrazów język niezaskarbny
Malować słońcem ukazane czary.
Jako rozkwitłe Nilu nenufary
Z kwiatów kobierzec wiążą różnofarbny,
Jak odświeżone muszle i kamyki
Pieszczotą fali — tak na cichéj wodzie,
Wiążąc się razem w jasne mozaiki,
Spłynęły żaglem oskrzydlone łodzie.