Widziałem! ja sam widziałem o Greki!
Jako na wielkie wstąpił rusztowanie;
Widziałem wszystko — i tłumiłem łkanie…
On był tak młody — nie zmrużył powieki
Choć śmierć tak bliska! choć śmierć tak straszliwa!
Jeszcze go widzę jak zasłonę zrywa,
Jeszcze go widzę — jak pod nieba stropy
Na rusztowaniu stanął — i smutnemi
Oczyma dawał pożegnanie ziemi,
Siłom młodości — marzeniom młodości.
Wtem szczeble pękły wymknięte spod stopy…
Niemam wyrazów… Któż mu nie zazdrości
Śmierci, teutońską sprowadzonéj zdradą?
Lecz któż się zemści? któż w całym narodzie?
I właśnie słońce wstawało na wschodzie,
I promień z rannéj otrząśniony rosy
Pozłocił Rygi twarz martwą i bladą
I na ramiona spływające włosy.
Na twarzy siłę ukazał niezmienną,
Uratowaną z męczarni rozbicia;
Na twarzy walczy senna boleść życia,
Z drugą boleścią wieczności — bezsenną.
A w tłumie widzów jedna łódź ożyła;
Jak po jeziorze trzcinami zarosłém,
Wężową ścieszką z tłumu się wywiła;
Turek ją pędził obustronném, wiosłem
I bawił Turków, rzucając nad głowy
Tysiączne kręgi wodnistych obręczy,
Umalowane kolorami tęczy.
A łódź, jak delfin w wodzie rozigrana,
Czasem tonęła w odmęt lazurowy,
Równa powierszchni morza, tak że piana
Żagiel srebrzyła; czasem statek złoty
Po wierzchu fali szedł ptasiemi loty,