Przywołał pazia — i napół omdlały
Padł na kobierce — mówił — a z odmętu
Myśli zburzonych płynie mowa skora,
W stu słowach ledwo jedna myśl roskwita…
Mówił do pazia: „Już pora! już pora!
Zmienić banderę… Ale czy powstaną?
Gdy krzyż na czarnéj banderze zaświta,
Może powiedzą — szalony! za rano!
Więc dla niczego tyle znieść męczarni?
Paziu! idź w góry, gdzie się klefty kryją,
Do marmurowych zazieraj kawiarni,
I pieśń im spiewaj — i zobacz czy żyją?
Zobacz — na grobach czy płaczą mściciele?
Lecz wróć jak zwykle lać napój makowy,
O każdą kroplę napoju się spierać;
Bo dzisiaj czuję straszny ciężar głowy,
I ciężar myśli… wypiłbym za wiele
Dzisiaj chcę marzyć dłużéj — i spać dłużéj —
Ale żyć muszę — z Grekami umierać…
Idź dobre wieści przynieś mi z podróży…“
— „Poszedłem“ —
Spiewak cały się zapłonił,
Czuł że się słowem nierostropném zdradził:
Kryjąc zmięszanie — silnie w lutnię dzwonił,
Ręką przez wszystkie struny przeprowadził.
Obejrzał koło Greków… myśli czyta.
Zaśmiał się gorżko — rzucił wzgardy okiem,
I wyszedł… Za nim śpiesznym wyszła krokiem
Jakaś Greczynka zasłoną okryta.
Może ciekawa pieśni tajemnicy
Za odchodzącym paziem zawołała?
Potém z nim długo — długo rozmawiała,
Na ośrebrzonéj xiężycem ulicy.
A choć rozmowy niedosłyszéć dźwięku,
Snać gorącymi prosiła go słowy…
Musiał zezwolić, — bo na jego ręku
Błysnął xiężycem pierścień brylantowy.