Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/382

Ta strona została przepisana.
III.

Czegoż paź czeka — powinien co nocy
Podawać czarę, w niej napój makowy.
Bo Lambro co dnia bladszy o północy,
Szaleje trucizn namiętnem piciem;
I życie mieni na sen gorączkowy,
Sen tak jasnemi grający barwami,
Że chwile życia zdają mu się snami,
A sen szalony wydaje się życiem.
I co dnia czara o kroplę pełniejsza,
Te same widma i sny mu dawała.
A choć twarz bladła — źrennica świetniejsza.
W ciemność wlepiona, krwawa — potém biała
W krainę duchów biegła — i wracała
W krainę myśli... wtenczas cierpiał — szalał —
Żebrał u pazia trucizny nad miarę;
Lecz paź jak dziecku groził, niepozwalał,
I nieraz w morze ciskał zgubną czarę.


IV.

Lecz cóż się stało, że choć noc zapadła
Paź jak zazwyczaj nie podaje czary?
I korsarz milczy — choć mu twarz pobladła;
Snać że się lęka ze wspomnień zwierciadła
Zamglić szaleństwem — gorączkowéj mary
Owego widma płonącéj fregaty,
Co stoi przed nim pełna jęków, wrzasku
Przeraźliwego — wśród płomieni blasku,
Dotknięta palcem anioła zatraty.
Więc nie chce trucizn — ale czy wytrzyma
Przez noc zwyczaju przełamać narowy?
Obłąkanémi spogląda oczyma,
Wstał — i na pokład wyszedł okrętowy.


V.

Noc była cicha. Okręt na kotwicy,
Niepełnym żaglem brał wiatru pieszczoty.