Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/383

Ta strona została przepisana.

Powietrze szkliste pełne tajemnicy,
Xiężycowego blasku i tęsknoty.
I tak się błękit ochylił do koła,
Że maszt najwyższy, schylony u szczytu,
Nie śmiał jakoby wznieść dumnego czoła,
Pod kryształowém sklepieniem błękitu.
A w drżącéj fali, jak srebrne delfiny,
Igrały w koło blaski xiężycowe
A daléj mgłami błękitne krainy,
Archipelagu wyspy cytrynowe,
Na widnokręgu nieraz czarna skała,
Albo w lodowéj — albo w gwiazd koronie,
Przejdzie przez xiężyc — i we mgłach zatonie.
I nieraz z szumem fali doleciała
Pieśń którą słowik napełnia ogrody;
I róż woniami, co na brzegach kwitną,
Nieraz wiatr drżącą falę zakołysze.
I wszystkie barwy topią się w błękitną,
I wonie — w zapach tajemniczy wody,
I wszystkie dźwięki toną w wielką ciszę.

Gdy wyszedł Lambro, drużyna korsarza
Długo — ciekawie śledzi rysów lica...
Twarz jego straszną bladością przeraża,
Pobłękitniała od blasku xiężyca...
Odeszli.. Lambro osłoniony w żagle
Patrzał na morze, na odległe skały,
I patrzał długo — dumał... potém nagle
Zachwiał się — chylił i upadł — omdlały.


VI.

Wnet go tłum majtków dokoła otoczy...
Blady był strasznie — napoły nieżywy.
I paź krzyk wydał z piersi przeraźliwy,
Gdy omdlałego przyniesiono pana.
Lambro zbielałe na krzyk podniósł oczy,
Twarz mu roztlala, śmiercią obłąkana.
Otworzył usta — mówił nieprzytomnie:
»Kto tutaj jęczał — kto tu płakał po mnie?