I gryzły bezsilne z marmuru posady,
I marły — a mrących myśl we mnie ożyła.
Myśl zemsty mrącego narodu.
A kto chce iść za mną, gdy nieśmié lud cały,
Na inne uczucia niech lice ma z lodu;
Gdy lud będzie milczał do zemsty nieśmiały,
Gdy grobów gęściejsze porosną cyprysy,
Gdy głośne łez będą rozpacze,
Ja śmiechem złamane pokażę mu rysy,
Aż póki w nim śmiéchu nie wzbudzę szatana;
I będzie go zgraja przeklinać spłakana,
Że z niémi na grobach nie płacze.
Wylany ze łzami
Mój duch obumiera,
Mnie światło dnia plami,
Mnie xiężyc otwiera
Jak kwiaty, co kwitną nocami.
Ja czekam aż Turki wychodzą z meczetu,
I płynę w ich serca przed Bogiem otwarte.
Ja jestem modlitwą na stali sztyletu.
Ja mieczem ognistym anioła,
Wśród xięgi wspomnienia zaginam tę kartę,
Co o krew woła.
Gdzie kilka palm pustyni, gdzie wrące powietrze
Drzy przebiegane falą żółtawą płomyków,
Tam ja byłem na spiekłym urodzony wietrze,
Tam jak szakal pilnuję gryzących się szyków.
A kiedy trupami pustynię pokryją,
Nim xiężyc się w niebie wyśrebrzy dwa razy,
Szakale nocami pieśń sławy im wyją,
Ja mszczę się umarłych — jam anioł zarazy[1].
I lecę ich żony zabijać i dzieci,
Ażeby nie długo umarłych płakały.
A moje skrzydło krwi plamami świeci,
Ani ich w morza opłucze kryształy.
I lecę miasta zamieniać w pustynie:
- ↑
Ja maszczę się umarłych, jam anioł zarazy.
Zaraza, która w ostatnich czasach, mściła się na Europie opuszczającéj naszą sprawę, podała mi myśl połączenia anioła zarazy z zemsty aniołem.