Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/391

Ta strona została przepisana.

A w miastach ludzie czują że ja lecę,
W śrebrno łękitnéj — w nadpowietrznéj rzece,
Co nad krętémi ulicami płynie.

Z sułtana powracam ja grodu,
Sto głów dziś sułtański ściął miecznik:
A każda na postrach narodu,
Z bram miasta, jak żółty słonecznik,
Spogląda za słońcem zachodu.
I oczy wlepiły w mgłę białą,
Co kraj im rodzinny zakrywa:
I każda się zda jakby żywa,
Krwią płaczą gdy łez im nie stało.

Zemsty natchnąłem je duchem,
Mścijcie się rzekłem, dam broni...
Czarnym zarazy łańcuchem
Sułtańskie grody związały,
W meczetów zakradły się woni.
Za bramy wybiegł lud cały,
Na bramach była zaraza;
Lud martwe dał jéj pokłony.
Głowy — jak królów korony,
Świecą na słupach z żelaza,
I mają poddanych — trupy.

Z Syryjskiémi łupy,
Ja okręt, przez wały,
Po morza błękicie,
Do portu zawiałem.
I stał oniemiały,
Nie spuścił szalupy,
A na żaglu szczycie,
Nad cichémi trupy,
Ja anioł siedziałem.

Lud widząc bitwy,
W grobów popiele,
Chciałem by groby otwarli.
Złoty aniele!