Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/395

Ta strona została przepisana.

Jakiś napis alkoranu
Pisały w nieba błękicie.
Zemstę będziemy winni przedwiecznemu panu —
Anioł zarazy siada na Sofijskim szczycie,
I patrzy na stolicę... Gdzież sen mój? — ciemnieje, —
Paziu, ty rozbić musiałeś zwierciadło,
W którém czytałem wszystko na te oczy.
Rozbić musiałeś — bo wszystko tak mgleje,
Czerni się — pierszcha — rozbija — pobladło,
I coraz grubiéj wzrok mi się zamroczy,
Tak, że nie widzę nic prócz myśli własnych...
O męka! męka z tych obrazów jasnych
W ciemność myślenia nagle wpaść oczyma,
O jak głęboko, pośród myśli tłumu,
Wzrok mój zabiega — jeszcze dna nie trzyma,
To wzrok ocknienia... to promień rozumu
Budzi się z marzeń piekielnych roskuty“...
Tu korsarz zamilkł — sam w sobie zamknięty,
Długo na łożu leżał rozciągnięty,
Potem się zerwał, krzyknął: „jam otruty.“


X.

Zrazu się wahał i myśli przędziwa
Żadnémi na jaw nie śmiał wydać słowy;
Jakby się lękał aby smierć skwapliwa
Nie rozwiązała wpół zaczętéj mowy;
I widać było, jak na jego czole,
Ze snu chmurami łamały się bole.
Chwyta za sztylet złotem wybijany,
A tak był drzący że go ledwo dźwignął;
I krwi gwałtowném rozigraniem chwiany,
Nad bladym paziem dłoń wzniesioną trzyma.
Palił się cały — potém cały stygnął,
Żelazo z dźwiękiem padło na podłogę.
„Paź błękitnémi ściga mię oczyma,
On ma twarz Idy — zabić go nie mogę!
Idź w świat — tam ludzie wszyscy ciebie godni,
Obłudą w serca wkradaj się tajemnie;
Ty się odemnie nauczyłeś zbrodni,