I z obłąkaniem odszedł — i znów wrócił.
I znów rękami od śmierci drzącémi
Zdejmował zawój — wtenczas z pod zawoju
Włos uwolniony sypał się po ziemi,
Ze smutnym szmerem, i dokoła twarzy
Kładł się w tysiączne pierścienie rozwity.
Okropny widok! Ta krew co się warzy,
Co poplamiła jéj szat axamity,
Na twarzy smutek i miękka omdlałość,
I przezroczysta alabastru białość;
Kilka uwiędłych kwiatów w martwéj dłoni
Trzyma na piersiach — a drugą dłoń dała
Jak śpiące dziecko za węzgłowie skroni,
W takiéj postawie martwa, jakby spała.
Siły korsarza na pomoc zwołane,
W serce wrzucone, z boleścią się łamią.
On tak jak ludzie co przed sobą kłamią
Moc wielką duszy — wstydzi się cierpienia.
A gdy mu własne serce zlitowane
Niosło jałmużnę łez i użalenia,
On ją odrzucił — on sercem hartownie
Boleści ciała brał i nie wydawał.
Ale po chwili — nowych cierpień nawał
Wszystkie mu członki połamał gwałtownie.
Straszna to boleść! rwał na czole włosy,
Ręką bił w piersi — i krwawémi ciosy
Rozdzierał w bojach odebrane blizny.
Skądże ta rospacz? oto w głębi łona
Uczuł niknące cierpienie trucizny,
I myśl okropna — że siłami ciała
Bole zwycięży, trucizny pokona,
Że się wyłamie śmierci — zabijała.
„Tak“ rzekł posępny „pochowam ją święcie,
W grób mój rodzinny, w ciche fal błękity.
Sam dałem roskaz — aby na okręcie,
Pod tą zasłoną pawillonu krwawą,