Panie Miłościwy!
Przyszłam ze skargą.
Jakżem dumny i szczęśliwy.
Królu, widzisz mię jeszcze drżącą z przelęknienia,
Wielką zniosłam obelgę — twarz mi opłomienia,
5
Mówić nie mogę — Niech król w lice mi nie patrzy.
Któżby chciał na tych licach kwiat oglądać bladszy.
Kiedy jesteś tak cudnie piękną, gdy się płonisz.
Królu, ty mię obronisz — ufam że obronisz,
Jeśli mię nie chcesz widzieć Panie pod mogiłą...
Twój dworzanin mnie zelżył... Panie...
10 Jak to było?
O tak Królu, jak zwykle, dziś, o słońca wschodzie
Szłam na mszę... Pan Mazepa mnie spotkał w ogrodzie.
Na wązkiéj kładce zewsząd okrytéj drzewami
Ukląkł — jam się bladością okryła i łzami,
15
Lecz nie chciałam się cofnąć, by nie zdradzić strachu;
Począł mówić że poznał mię po róż zapachu,
Że mu wschodzące słońce powiedziało o mnie —
Zawstydzona — ile że ubrana mniéj skromnie
Bom nie myślała że mnie kto z ludzi nadybie...
20
Musiałam spuścić oczy i w rzeczułki szybie
Wołać rybek na pomoc i prosić o radę...
Gdy ten bezczelnik lica moje widząc blade,
Rozumiał że mię z barwą zarazem różaną
Odleciał wstyd — i z trwogi na kładce zachwianą
25
Zatrzymał tak, że usta uczułam na twarzy.