Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/157

Ta strona została przepisana.
MAZEPA.

Ha! kochasz ją...

(Biją się — Zbigniew końcem szabli rozdziera i wyrzuca listy królewskie które Paź był schował przy piersi.)
ZBIGNIEW.

Dostałeś.

MAZEPA.

Waść lepiéj dostanie.

(Mazepa wytrąca pałasz z ręki Zbigniewowi i obala go na kolano.)
ZBIGNIEW.

Korzystaj z losu, przepędź mi sztychem przez kości.

MAZEPA (podnosząc go.)

Zbigniewie! proszę teraz drugi raz Waszmości
O braterstwo i przyjaźń. Daj zemście spoczynek.
       60 Użyłem słów wabiących gniew i pojedynek.
Abym poznał czy Wasze jest jednym z tych ludzi
Który się w domu ojca szpiegowaniem trudzi,
I odejmuje pokój starca włosom siwym;
Czy Waść jesteś ślachetnym ale nieszczęśliwym.
       65 O! tak, szczerze Waszmości chcę być teraz bratem..

(Zbigniew rzuca się w objęcia Mazepy.)

Zbigniewie mój, z tym biednym kłócący się światem
Walką wrącego serca, mój drogi! ślachetny!
Ty mi się podobałeś — ty w tym zamku świetny
Jak rycerz dawnych czasów ująłeś mi serce,
       70 Słuchaj — twój pożar jeszcze w maleńkiéj iskierce,
A już cię strawił, już cię zwiędniałym uczynił.
Aniś ty jeszcze w niczem skalał się — przewinił —
W jéj szafirowych oczach twoja bogobojność
Zostawiła anielskość dotąd i spokojność;
       75 Lecz to nie potrwa wiecznie, to nie potrwa długo...
Wierzaj mi — ty być musisz twego losu sługą
Bo nie możesz być panem — nie — to nie podobna.
Zostaw ją tu — jak róża kwiatami ozdobna,
Niech się błyszczy i cicho na słońcu przekwita.
       80 Lecz ty uciekaj — ciebie już skrzydłami chwyta