Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/158

Ta strona została przepisana.

Straszny duch ognia — tobie uciekać potrzeba.
Wierzaj mi, są miłoście bez gwiazd, Boga, nieba,
Te wkrótce zetrą serce na proch — tak go znudzą,
Tak splamią, tyle razy do niczego zbudzą.
       85 Tyle razy w sen cichy ogłupienia wtrąca,
Że wreście źródło wspomnień na wieki zamącą —
To się i z tobą stanie. Jedź ze mną Zbigniewie.
Jak dwa motyle w wichru kręcone powiewie,
Przeleciemy przez okna otworzone dworu,
       90 Gdzie gapie, a w kontuszach różnego koloru,
Jak ćmy głupie obsiadły starą francuzicę.
Przewrócimy ten cały stary świat na nice,
Brzękiem, śmiechem, szyderstwem napełnimy salę.
Jak mi serce zagaśnie, to je znów zapalę
       95 Przy ogniu twego serca — a jak ogień Boski
I w tobie zamrze — wtenczas żadne łzy i troski
Już nie wrócą, i będziem śpiewali victoria.
Widzisz, moje kazanie gorzkie jak cykorja,
Wycisnęło ci z oczu łzy drogi Zbigniewie...
I cóż?

ZBIGNIEW.

Pojadę z tobą...

MAZEPA.

       100 Dziś przy wielkiém drzewie
Koło karczmy zaczekam na cię do północy.

ZBIGNIEW.

Nie tam — jedź inną drogą...

MAZEPA.

Co? czy tam Rakocy
Stoi z wojskiem.

ZBIGNIEW.

Nie pytaj bo mi wstyd wyjawić...

MAZEPA.

Więc potrafię się w bliskiém miasteczku zabawić,
       105 Grą w kości, choćby z jakim wojakiem ciemiegą.