Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/164

Ta strona została przepisana.
ZBIGNIEW.

Tak moja matko.

AMELJA.

Słyszysz słowików śpiewanie?
Chce mi się płakać — biedna ja! biedna!

ZBIGNIEW.

Dla czego?

AMELJA.

Nie wiem — ja na tym świecie nie pragnę niczego,
       5 A jednak ja nie jestem szczęśliwa — Ja nie wiem
Co mi jest. — Siedząc teraz z tobą pod modrzewiem
Zdało mi się że jakaś okropna godzina
Dzwoni w nocném powietrzu. — Wczoraj moja sina
Szpileczka turkusowa którą mam po matce,
       10 Złamała się — to mała rzecz! — lecz na okładce
Xiążki od nabożeństwa zapisałam sobie
Ten dzień, jak zły dzieli. — Boże! skądże przyszło tobie
Odjeżdżać?... ty mi nigdy nie mówiłeś o tém. —
Zostanę sama! — Lecz ty odjeżdżasz z powrotem?

ZBIGNIEW.

Nie, matko.

AMELJA.

       15 Nie — więc nigdy tu już nie powrócisz?!

ZBIGNIEW.

Nigdy! nigdy już! nigdy!

AMELJA.

Żałośnie mi nucisz
Jak szpaczek co jednego nauczony słowa,
Nie rozumie i gada...

ZBIGNIEW.

O! matko, bądź zdrowa!

AMELJA.

Chodź tu! klęknij mi Wasze — coż tak nie serdecznie
       20 Żegnasz się? — i ty mówisz że się żegnasz wiecznie!
Ja ciebie nie rozumiem — Chodź — czoło Waszmości
Okropnie zimne.