Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/169

Ta strona została przepisana.
ZBIGNIEW.

Ojcze, nim postąpisz nogą,
       50 Pomyśl co robisz — tu się rzecz okropna stanie...
Ja wierzę — i ty musisz wierzyć — o! mój Panie,
O! mój ojcze, ty wierzysz? nieprawdaż?

WOJEWODA.

Ruflanie!!

ZBIGNIEW.

O! mój ojcze!

WOJEWODA.

Dla czegoż ty si z passyonatem
Droczysz — i stoisz tutaj — i jesteś mi katem?...
       55 Dla czego ty jéj wierzysz? — O godzino sromu!
Waść by mnie teraz wtrącił do szalonych domu?
A jednak ja mam zmysły wszystkie dobrze zdrowe.
Panie Chmara! każ ludziom tę straszną alkowę
Zrewidować — tam nie ma okien; nie uciecze —
       60 Tu go Waćpani kozak za włosy wywlecze,
Będziesz ssać jego rany i całować w usta,
Położysz się na piersiach — lecz pierś będzie pusta
Bo ja mu z piersi serce jak oko wyłupię. —
Ja Waćpani pozwolę potém spać przy trupie —
       65 Jeśli nie będziesz chciała — przywiążę jak sukę. —
Ja dam niewiernym żonom okropną naukę,
Będą o niéj pamiętać, aż Polski nie będzie.
Waćpani będziesz słynąć w sławnych ścierek rzędzie,
Mną będą straszyć dziatwę — Héj iść pod kotary.

(Ludzie zawołani przez Chmarę chcą iść do alkowy — Zbignicw staje u wejścia i dobywa szabli.)
ZBIGNIEW.

       70 Ojcze, każ im się cofnąć bo pójdą na mary...
Bo ja tu ich nie puszczę. —

WOJEWODA (sam daje krok wprzód.)
Zbigniew dobywa pistoleta i przykłada sobie do piersi.

On ze mną zaczyna.

ZBIGNIEW.

Stój ojcze! bo na progu tu wstąpisz w krew syna.