Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/181

Ta strona została przepisana.
ZBIGNIEW.

Ktoby myślał że ona nic o żądzach nie wie!
       35 Ja sam myślałem — głupi! — Teraz dobrze pomnę
Jakie mi ona nieraz uściski nieskromne,
Jakie gorące usta na czole mi kładła...
Drżę cały kiedy myślę... i tego widziadła
Nie mogę teraz wygnać z pamięci — nie mogę! —
       40 Śmiała się ze mnie w duchu! - Chodź, dam ci przestrogę:
Nie kochaj się ty nigdy w człowieku cnotliwym
Bo to jest miłość długa i głupia, i żywym
Nie przystoi — lecz musi być wreście wyśmianą.

AMELJA.

Jakżem się ja za niego modliła dziś rano!

ZBIGNIEW.

Ty?

AMELJA.

       45 Czy wiesz ty co do mnie mówiłeś Zbigniewie?

ZBIGNIEW.

Czy ty go bardzo kochasz?

AMELJA.

Kogo?

ZBIGNIEW.

O! żarzewie
Piekielne — ona pyta kto... wiesz! twój kochany!
Wiesz... o! ten podły... o! ten tchórz — zamurowany.
Czy ty go bardzo kochasz? mów! mów! klnę się duszą,
       50 Że się rączęta twoje w moich rękach skruszą
Jeśli nie powiesz — Wyznaj, nie potrzeba szlochać —
Ty zamurowanego musisz bardzo kochać,
Bo ty myślisz że się on poświęcił za ciebie?
Kłamstwo!! omdlał ze strachu — to tchórz — Jak Bóg w niebie!
       55 To tchórz — ze strachu omdléć musiała gadzina...
Ale gdy się obudził, to ciebie przeklina,
To pierś drze, i przeklina; ręce w piersiach broczy,
Ot i chciałby tę swoją krew ci rzucić w oczy...