Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/292

Ta strona została przepisana.

Przed matką, mężem... Wszystko się urzekło
Na moją zgubę. Ludzie jako szpaki
       155 Uczone mowy przez okropną władzę
Sprawiedliwości, nie myśląc o mowie,
Tak mówią jakoby tajnemi szlaki
Dążyli ciągle w głąb serca. Surowie
Kładą sędziego pytanie: czyś winna,
       160 Krętemi słowy... Matka, mąż, oboje,
I mąż i matka — ta kobiéta gminna
Trzeba ją kochać, to matka.

(Kostryn wchodzi na scenę.)
KOSTRYN.

Pokoje
Kazałem suto osnuć w złotogłowy.
Dziś dzień poślubny... dziś na dwór zamkowy
       165 Zjadą się liczne pany i rycerze
Wasale twoi...

BALLADYNA.

Trzeba zamknąć wieżę
Gdzie mieszka moja — mamka — ona chora
Snu potrzebuje.

KOSTRYN.

Jakto — ta potwora
Mlekiem poiła twoje usta śliczne?
       170 Ach nie!... Ta chyba Bogini niebieska
Co na błękity lała drogi mleczne;
Tak, że się każda białych piersi łezka.
W gwiazdę mieniła, i dziś ludziom płonie;
Ta sama chyba na śnieżystém łonie
Ukołysała ciebie...

BALLADYNA.

       175 Mój rycerzu
Złote masz usta...

KOSTRYN.

Ty dyamentowe
Serce — Kazałem na Gopła pobrzeżu
Zapalić smolne beczki i ogniowe