Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/293

Ta strona została przepisana.

Słupy; do ognia weselnego lecą
       180 Weseli goście. Czy pochwalasz Pani?

BALLADYNA.

Czyń jak przystoi.

KOSTRYN.

Wieże się oświecą
Jasnym kagańcem, i tylko wybrani
Goście do zamku mają być przyjęci.
Właśnie dziś jakiś prostak bez pamięci
       185 Wdzierał się tutaj, kazałem go psami
Poszczwać za wrota... Śmiałek nad śmiałkami,
Psóm odszczekiwał ciągle że znał ciebie,
A w takich ustach to bluźnierstwo srogie.

BALLADYNA.

Któż by to mógł być?

KOSTRYN.

Ktoś z tych co po chlebie
       190 Pańskim się włóczą, i szaty ubogie
Łatają nitką wyskubaną z płaszcza
Panów, gdy nadto blisko przypuszczają
Taką hołotę... wyszczekana paszcza.
O! ty go nie znasz... twe usta nie mają
       195 Zgłosek na takie imie — jakiś gbura —
Grabiec...

BALLADYNA.

Co Grabiec? Tego chłopstwa chmura
To jak szarańcza.

KOSTRYN.

Przebacz im Grabini.
Królowa kwiatów na próżno obwini
Chłopianki ulów, że koło niéj brzęczą.
       200 Albo się obwiń niewidzialną tęczą
Przed ludzi okiem; albo znoś cierpliwie
Nasze wejrzenia.

BALLADYNA.

O! ty syn xiążęcy
Mieszasz się próżno z temi co na niwie