Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/301

Ta strona została przepisana.
PUSTELNIK.

Milcz zbrodniarko! teraz my się znamy
Do głębi serca... Niechaj z tego trądu
       115 Lęgną się w mózgu gryzące robaki,
W sumnieniu węże; niech kąsają wiecznie,
Aż umrzesz wewnątrz, a zgniłemi znaki
Okryta, chodzić będziesz jako żywe
Trupy... precz! precz! precz! ty musisz koniecznie
       120 Czekać co Boga sądy sprawiedliwe
Uczynią z tobą... A coś okropnego
Bóg już przeznaczył, może jutro spełni.
Może odmówi chleba powszednego,
Może ci włosy kołtunami zwełni,
       125 Potém zabije niewyspowiadaną
Ogniem niebieskim... Biada! jutro rano
Na murach zamku ujrzysz Boga palec.
Ty jesteś jako zjadliwy padalec,
A jeszcze gorszą plamę masz wyrytą
       130 Na twojém sercu niż na twojém czole,
Co... Czyś ty martwa... Obudź się kobiéto...
Obudź się... słuchaj.

BALLADYNA (jak ze snu.)

Co to? ha! wyrzekłeś
Że siostra moja zbudzi się?... ja wolę
Umrzeć — Dla czego ty się starcze wściekłeś?
Biada ci! Biada!

(ucieka.)
PUSTELNIK.

       135 W smutnéj lasów ciszy
Zbrodnia jak dzięcioł w drzewa bije suche;
A cięcie noża daje takie głuche
Echo, jak topor kata kiedy rąbie
Głowy na pniaku. Bóg to wszystko słyszy,
       140 Wszystko zamyka w téj okropnéj trąbie,
Co kiedyś będzie na sąd wołać ludzi.

(Słychać śmiéch w lesie.)

Wszelki duch! w lesie śmieją się szatani!
Wiedźma Goplańska z djablików orszakiem