Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/302

Ta strona została przepisana.

Śmieszy ponure dęby, a z płaczących
Brzóz się najgrawa.

(Słychać odgłos łowów i psów łajanie.)

       145 To łowiec umarły
Mglistemi psami mgliste pędzi tury,
Błyskawicowym wichrem oślepione.
Pójdę... i łowy przeżegnam niech giną
Na wieki wieków... Lecz to nie rozsądek
       150 Sąsiedztwo djabłów mienić w nieprzyjaciół.

(Słychać dzwony podziemne.)

Cóż to? zalane przed wiekarni miasta,
Wołają z Gopła do Boga o litość
Płaczem wieżowym... Może jaki krzyżyk
Wieży sodomskiéj między liliami
       155 Widać na fali?... pójdę — nie wytrzymam —
Pójdę przeżegnać miasto potępione;
Może spokojne pod modlitwą starca,
Snem cichym zaśnie w pogrobowéj fali;
Jak potępiony człowiek za którego
       160 Dziécie się modli.



SCENA CZWARTA.
Las jak poprzednio.
SKIERKA i CHOCHLIK.
CHOCHLIK.

Poleciał... głupi jak wrona.

SKIERKA. (bierze porzuconą na kamieniu koronę)

Patrz oto starca korona.
Niechaj na włosach Goplany,
Od xiężycowych promyków
       5 Błyska jak wianek ogników
Związany włosem, i wlany
W gniazdeczko złotych warkoczy.