Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/303

Ta strona została przepisana.
CHOCHLIK.

Patrz, nasza pani tu kroczy.

(Grabiec i Goplana wchodzą na scenę.)
GRABIEC.

Moja najmilsza wiedźmo, deszczowa panienko
       10 Tobie jezioro łożem, a chmura sukienką;
Gdy po lesie przechodzisz, każdy kwiat i drzewo
Wołać by cię powinien, chodź panno ulewo!
Oraczowi by ciebie mieć nad suchą niwą.
A gdybym ja był kwiatkiem, gorczycą, pokrzywą,
       15 Albo rumiankiem; wtenczas wieczną tobie miłość
Przysiągłbym, i w małżeńską wstąpiłbym zażyłość.
Ale ja na nieszczęście nie kwiat, ani ziele;
Człowiek mięsny panienko; a moje piszczele
Skórę wychudłą podrą jak ostre nożyce,
       20 Jeśli je mgłą napoję, gwiazdami nasycę.
Więc kłaniam uniżenie.

GOPLANA.

O! biada mi, biada!
Dziś moja róża na pieńku opada,
Dziś jakiś rybak otruł złotą stynkę
Pieszczotę moję; dziś miłą ptaszynkę
       25 Co mi śpiewała nocą nad jeziorem,
Na srebrnéj brzozie, chłop zabił toporem,
I drzewo zrąbał...

GRABIEC.

Dzisiaj mnie sowito
Wierzbami pod zamczyskiem Kirkora obito,
To prawdziwe nieszczęście, plecy świerzbią — Ale
       30 Skoro w tym zamku biją, a karmią wspaniale,
Gdy z odkręconych dziobków li rynien w rynsztoki.
Płynie jasna gorzałka; więc każą wyroki
Abym przystał na służbę do kuchni Kirkora.

GOPLANA.

Co? zawsze do niéj! do niéj!... Jeszcze wczora
       35 Widziałeś serce téj kobiety. Miły,
Czego zażądasz? władzy, bogactw, siły,
Zmienionéj twarzy; chociażby kamyka