Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/307

Ta strona została przepisana.
GOPLANA.

Nosisz prawdziwą koroną Popielów...

GRABIEC.

Widzę że służy ludziom do tych samych celów
Co czapka, kryje uszy. A to?

(pokazuje berło drewniane.)
GOPLANA.

Berło twoje.

GRABIEC.

       115 Jak chcesz, miły węgorzu, ja sobie uroję
Że to berło; niech oko rozumowi sprzyja
I powié że to berło... Skąd wy tego kija
Wzięli djabliki moje?

CHOCHLIK.

Gdy cię Grabkiem zwano.

GRABIEC. (ze wzgardą.)

Nie mów mi o tym Grabku.

CHOCHLIK.

Gdyś był wczora rano
       120 Obywatelem lasu, wierzbą: z królo-drzewa
Filon ułamał gałąź.

GRABIEC.

I ta ręka lewa
Nosi tę samą korę, którąm ja porastał,
I ta kora jest berłem... Ha! to będę szastał
Tym berłem po grzbiecinach. — Ach wielka mi szkoda
       125 Że się do nieba dostał ojciec golibroda,
Wrazby oszastał długie kędziory na brodzie.
Moja wiedźmo co chodzisz jak święta po wodzie,
Nie możesz ty mię z łaski swojéj brody zbawić?
Nie?... basta... jaki balwierz potrafi się wsławić
       130 Na téj królewskiéj brodzie — Ha... a jeszcze warto
Dać mi jabłko do ręki, a z dzwonkową kartą
Będę chodził po świecie jako ze zwierciadłem.