Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/360

Ta strona została przepisana.
BALLADYNA.

On w malignie...
       90 Wynieść go! wynieść!... ciało jego stygnie...
Niech lekarz jaki uzdrowi go, za to
Połową kraju zapłacę.

LEKARZ.

Już skonał.

(Wynoszą ciało Kostryna, lekarz idzie za nim.)
KANCLERZ.

Pani, okropną zasmucona stratą
Znoś ją cierpliwie. Bóg ciebie przekonał
       95 Na samym wstępie u złotego tronu,
Że przy tych szczeblach stoi widmo zgonu
I czeka na nas.

BALLADYNA. (do siebie.)

Już przeszłość zamknięta
W grobach... Ja sama panią tajemnicy.

(głośno.)

Każcie wojennym brańcom roskuć pęta,
       100 Zastawić stoły na rynkach stolicy,
I dawać co dnia dla żebraków strawę.

KANCLERZ.

Wdzięczność i sława tobie.

BALLADYNA.

Ja o sławę
Nie dbam, a wyższa teraz nad sąd ludu
Będę, czém dawno byłabym, zrodzona
       105 Pod inną, gwiazdą. Życie pełne trudu
Na dwie półowy przecięła korona.
Przeszłość odpadła jak od płytkiéj stali
Którą po stronie jednéj ośliniła
Żmija — półowa jabłka leci zgniła
       110 I czarna jadem. Wyście mnie nie znali
Tak, jak byłam — niech więc lud nie śledzi
Przeszłości mojéj. Wiecie com wyznała,
A resztę wyznam xiędzu na spowiedzi.