Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/026

Ta strona została przepisana.

Dla mnie rzecz mało ważna i z niczém ta sama;
Że Manes był zjedzony przez Hipopotama,
       65 Chciałbym tylko dziś widzieć królobójcze źwierze.
Mało dbam, że ze wschodu przybyli pasterze,
I laski zamieniwszy na berła lub dzidy,
Kładli na piasku kamień pierwszéj piramidy.
Że z Egiptu wygnani przez rodzime syny
       70 Założyli w Judei straszne Filistyny;
I tam mniéj twardą sztuką stawiali budowy,
Kiedy je hardy Samson mógł rzucać na głowy.
Jednak widzę wypadek jeden, okiem wieszcza;
Mojżesz królowi wolę Jehowy obwieszcza,
       75 Pomiędzy rzędem Sfinxów czoło wzniosł ogniste,
Król go słucha, nad królem slońce idzie mgliste,
Obłąkane w szarańczy zwichrzonéj motylu.
Tam daléj Nil — lecz zobacz co niesie krew w Nilu.
Przy tronie Faraona, z pokręconym słupem,
       80 Stoją królewskie syny — jeden pada trupem.
Krzyczą matki, pobladły starych ludzi twarze.
Takich obrazów, stary już świat nie pokaże.

Wielkie czasy gdy w królów zaniesione lochy,
Z królewskich ciał, nie mogły uczynić się prochy.
       85 I stała się na ziemi Bogów różnodzielność,
I stała się na ziemi trupów nieśmiertelność.
I pod ręką, ważących głazy robotników,
Zaczynała się wieczność światowa pomników.
Na ziemi trup odbywał sądzenie Erebu.
       90 Można było królowi zaprzeczyć pogrzebu:
A że znalazł się człowiek tak wielkiéj odwagi,
Świadczą w łonach piramid próżne sarkofagi.

Ten wniosek, może wniosków uczonych nie bliski,
Rzuciłem w porfirowe umarłych kołyski.
       95 Gdy wejściem pod sklepienia piramidy dumny,
Przy świeczniku Araba zaglądałem w trumny:
A ty może zaprzeczysz, zdań uczonych różność,
Rzucając w gadającą piramidy próżność;
I wielkie echa, ludzi nie mogąc przekonać,
       100 Będą w łonie grobowém budzić się i konać.