Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/027

Ta strona została przepisana.

Wyznam ci, że mi widać głębiéj i wyraźniéj
Gmachy stawiane myślą w krajach wyobraźni.
Jakże się piękną zdaje przy dumań pochodni
Makbet, ta granitowa piramida zbrodni.
       105 Ludziom na nią wchodzącym bledną z trwogi twarze,
Płaczesz nad piramidą nieszczęścia w Learze.
Z niczego, a zazdrością już szatana bliski,
Otello jak bodzące niebo obeliski.
Jeśli gmachy piramid miały otwór ciemny,
       110 Skąd gwiazdy niebios człowiek wyśledzał tajemny:
W Szekspira gmachach równie zostawiona droga
Patrzącemu się oku na błękit i Boga.

Jako skarby zaklęte, strzeżone przez Gryfy,
Stoją dotąd nieznane światu hieroglify.
       115 Trup od wieków uśpiony, gdy zeń wieko spada,
Zdaje się że w balsamach śpi i przez sen gada,
Lecz nie możesz zrozumieć. Z długiemi przestanki
Idąc, prawie połowę drogi uszli Franki.
Już wiadomo że w tamtą stronę czytać znaki
       120 W którą lwy ryte patrzą, w którą lecą ptaki.
Sto razy napisane Psametyk i Psychon,
Wyświeciły dziwaczny wieków akrostychon,
Od zwyczajnego pisma narodów odrodek,
Zlany z liter, wyrazom trzymających przodek.
       125 Lecz taki sposób pisma miał sobie zaletą,
Że pisarz mógł się zrobić w literach poetą.
Tak w imieniu wyrytém nad marmuru brusem:
L rycerskie lwem było, dziewicze, lotusem.

Piękna dziś gdy się skreśli na łonie błękitu
       130 Mumja myśli, z jednego wycięta granitu,
Strażniczka nie myślących grobowców od wieka,
Która na dawnych panów zbudzenie się czeka
Z dawnemi wspomnieniami: — kiedy patrzę na nią,
Chciałbym z tobą wiekową nurkować otchłanią;
       135 Być tam gdzie podpalmowa zrobiła się chatka
Sais będąca niegdyś Ateńczyków matką;
Pojąć, jak ci wychodnie, nazwawszy się Grecy,
Od mglistych horyzontów palmowych dalecy,