Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/053

Ta strona została przepisana.


Zapewne starca, który wczoraj nie chciał pracować dla święta Boskiego, pędzą przez łańcuchy.
A udawszy się na miejsce męki Szaman z Anhellim, ujrzeli w korytarzu dwa szeregi ludzi stojących z łańcuchami w ręku, każdy w postawie człowieka co się zamierza uderzyć.
I ujrzeli postępujących naprzód dwóch żołnierzy z lampami, a we środku za niemi obnażonego po pas człowieka z brodą siwą.
A za każdym krokiem gdy się przybliżał, słychać było uderzenie łańcucha, i szczęk drugi wychodzący z chudéj piersi bitego starca.
Gdy zaś już był u końca kary, i zostawało mu zaledwie dziesięć kroków lub mało więcéj, usłyszał Anhelli dwa uderzenia słabsze jakoby dane przez ludzi litośnych.
Lecz starzec odebrawszy je upadł krzyżem na ziemi i był martwy.
Więc owi dwaj młodzieńcy którzy go uderzyli litośnie padli mu na ramiona i położyli się na trupie wołając jeden i drugi: mój ojcze!...
I odwrócił się Szaman, a spójrzawszy na Anhellego nakrył mu głowę połą szaty swojéj...
I kazał się wynieść duchom niebieskim, a otworzywszy oczy Anhelli zobaczył śnieg i gwiazdy.
I przekonany był że widzenie kopalni snem było, albowiem nie wiedział jak z nich wyszedł.




ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.

A oto wygnańcy owi w szopie śniegowéj, w niebytności Szamana kłócić się zaczęli pomiędzy sobą, i