Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/071

Ta strona została przepisana.

A gdym usiadał dzieckiem na kolanach u ludzi obcych, to gadałem wyrazami przerażenia z ciemnością, a liść jesienny szumiący z wichrami rozumiałem co szeptał.
Nad kołyską moją był przestrach; więc niech przynajmniéj sam smutek cichy będzie w godzinę śmierci.
Idźcie! i powiedzcie Bogu, że jeżeli ofiara duszy przyjętą jest, oddaję ją, i zgadzam się aby umarła.
Taki sam smutek w sercu, że mi światła Anielskie w przyszłości natrętnemi są, a obojętny jestem na wieczność, a nawet znużony jestem i chce zasnąć.
A choć Bóg wié że jestem czysty na duszy i nieskalany żadnym grzechem podłym — oto powiedzcie mu że jeżeli chce ofiary z duszy mojéj... to ją dam.
I przerwali mu Anieli mówiąc: gubisz się... żądanie człowieka jest sądem na niego.
A wieszli ty, czy od spokojności twojéj nie zależy żywot jaki, a może żywot i los milijonów.
Możeś jest wybrany na ofiarę spokojną, a chcesz się zamienić w piorun gwałtowny i być rzuconym w ciemność dla przestrachu zgrai?
I ukorzył się Anhelli mówiąc: Anieli przebaczcie mi! uniosłem się, i skrzydła myśli moich uniosły mnie.
Więc będę cierpiał jak dawniéj: oto język mój rodzinny i mowa ludzka zostanie we mnie jak harfa z porwanemi strónami... do kogoż mówić będę?...
Ciemność będzie towarzyszem moim i krajem moim.
A oczy moje, jak służebnice, które przestają pracować dla braku oliwy w lampie wieczornéj.
A wzrok mój, jak gołębie latające po nocy, które się tłuką o drzewa i skały piersią zlęknioną.