Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/084

Ta strona została przepisana.

       100 Czy serce jak lód rozegrzany taje,
Czy dusza skrzydeł anielskich dostaje,
Czyli w nią wstąpił cały anioł złoty?
Czyli uśmiéchów pełna? czy tęsknoty?
Wszystkie uczucia gwałtownémi loty,
       105 Na serce spadły, jak gołębi chmura,
Pić łzy i białe w nim obmywać pióra,
Aby się czyste rozleciéć po niebie...
W tém zawołała łódź ze mną do siebie.
Usłyszała ją łódka i spostrzegła,
       110 I sama do niéj z błękitu przybiegła.


VI.

Pod ścianą ze skał i pod wieńcem borów,
Stoi cichości pełna i kolorów
Tella kaplica. Jest próg tam na fali,
Gdzieśmy raz piérwszy przez usta zeznali,
       115 Że się już dawno sercami kochamy:
A pod tym progiem są na wodzie plamy,
Od sosen co się kołyszą na niebie,
I od skał cienia; gdzie mówiąc do siebie
Wbite do wody trzymaliśmy oczy.
       120 A pod tym progiem, fala tak się toczy,
I tak swawolna i taka ruchoma,
Że wzięła w siebie dwa nasze obrazy,
I przybliżała, łącząc je rękoma,
Chociaż nas tylko łączyły wyrazy.
       125 Ach! fala taka szalona i pusta!
Że połączyła nawet nasze usta,
Choć sercem tylko byliśmy złączeni.
Fala tak pełna ruchu i promieni,
Że jednym światła objąwszy nas kołem,
       130 Zmięszała niby anioła z aniołem.
Gdy myślę — boleść dręczy mię nieźmierna.
Falo! niewierna falo! — i tak wierna!


VII.

Raz mię ów anioł zaprowadził złoty,
Przez jasne łąki do lodowéj groty.