A tam za tobą prosta, niedaleka,
Jak służebnica co z rąbkami czeka;
Lilija jedna cała jasna, w bieli,
Oczekiwała aż wyjdziesz z kąpieli.
245
Widząc was obie takie białe, w parze,
Myślałem że śpiąc o aniołach marzę;
I drżéć zacząłem i zadrżałem wszystek,
I jeden tylko poruszyłem listek,
Ten listek, inne poruszył listeczki,
250
I szmer się zrobił — ty wybiegłaś z rzeczki;
I takęś prędko uciekała zlękła,
Żeś łonem, kwiatu potrąciła pręty;
I lilijowa wnet łodyga pękła,
I kwiat z niéj upadł twoją piersią ścięty;
255
A jam rozważać zaczął z twarzą bladą,
Jak ten kwiat kruchy, jak ty jesteś zwinna.
I oto dzisiaj, rankiem, pod kaskadą —
Nie jam był winien — lecz lilija winna.
Płonęła wonna jak kadzidło mirry,
260
I widać było że nie wiedząc płonie.
Głębszemi oczu stały się szafiry,
I prędsza fala białości na łonie,
I dziwnym ogniem rospalone skronie
Wczesne zwiędnienie dawały bławatkom,
265
Ona z tych była, co się skarżą matkom,
I skarżyła się gwiazd cichéj gromadzie,
Gdy do snu xiężyc nie pełny się kładzie;
Gdy kwiaty szepcą miłośnie do ucha,
Co zamyślone, własnych myśli słucha.
270
Czy ty gdzieś teraz o miła: z rospaczą
Aniołom Boskim mówisz rozżalona?
Jak ci co mówią skarżąc się — i płaczą.
Że była burza gromami czerwona.