Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/092

Ta strona została przepisana.

Są łzy co mówić na zawsze zabronią.
A kiedy mówię, wpadam w zamyślenie;
I widzę jasne, błękitne spójrzenie,
Co się zaczyna nademną litować,
       385 I widzę usta co mię chcą całować,
I drżę — i znów mię ogarną płomienie.
I nie wiém gdzie iść? i gdzie oczy schować?
I gdzie łzy ukryć? i gdzie być samotny?
I staję blady i kreślę jéj rysy;
       390 Lub imie piszę na piasku wilgotnym;
Lub błądzę między róże i cyprysy,
Jak człowiek który skarb drogi postrada,
Zmysły utracił, i płacząc usiada
Tam kędy urny na grobowcach siedzą;
       395 Myśląc że groby o niéj co powiedzą.


XIX.

Jest pod mojemi oknami fontanna
Co wiecznie jęczy zapłakanym szumem;
Jest jedne drzewo, gdzie harfowym tłumem
Żyją słowiki: jedna szyba szklanna
       400 Gdzie co noc blada zaziera Dyanna,
I czoło moje smutnym blaskiem mami.
I tak mię budzą zalanego łzami,
Te drzewo, xiężyc ten, ta fontanna.
I wstaję blady, przez okno wyziéram
       405 Słuchając różnych płaczów na dolinie.
Słowiki jęczą i fontanna płynie,
Mówią mi o niéj — ja serce otwiéram
I o śmierć prędką modlę się z rospacza,
I schnę, i więdnę — i ach nie umieram...
       410 I co dnia budząc mnie fontanny płaczą.


XX.

Kiedy się myślą w przeszłości zagłębię,
Nie wiém jak sobie jéj postać malować?
Czy kiedy przyszła spiącego całować,
Jak z roztwartemi skrzydłami gołębie?