Są łzy co mówić na zawsze zabronią.
A kiedy mówię, wpadam w zamyślenie;
I widzę jasne, błękitne spójrzenie,
Co się zaczyna nademną litować,
385
I widzę usta co mię chcą całować,
I drżę — i znów mię ogarną płomienie.
I nie wiém gdzie iść? i gdzie oczy schować?
I gdzie łzy ukryć? i gdzie być samotny?
I staję blady i kreślę jéj rysy;
390
Lub imie piszę na piasku wilgotnym;
Lub błądzę między róże i cyprysy,
Jak człowiek który skarb drogi postrada,
Zmysły utracił, i płacząc usiada
Tam kędy urny na grobowcach siedzą;
395
Myśląc że groby o niéj co powiedzą.
Jest pod mojemi oknami fontanna
Co wiecznie jęczy zapłakanym szumem;
Jest jedne drzewo, gdzie harfowym tłumem
Żyją słowiki: jedna szyba szklanna
400
Gdzie co noc blada zaziera Dyanna,
I czoło moje smutnym blaskiem mami.
I tak mię budzą zalanego łzami,
Te drzewo, xiężyc ten, ta fontanna.
I wstaję blady, przez okno wyziéram
405
Słuchając różnych płaczów na dolinie.
Słowiki jęczą i fontanna płynie,
Mówią mi o niéj — ja serce otwiéram
I o śmierć prędką modlę się z rospacza,
I schnę, i więdnę — i ach nie umieram...
410
I co dnia budząc mnie fontanny płaczą.
Kiedy się myślą w przeszłości zagłębię,
Nie wiém jak sobie jéj postać malować?
Czy kiedy przyszła spiącego całować,
Jak z roztwartemi skrzydłami gołębie?