Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/124

Ta strona została przepisana.

Pogroził ręką; „Zdrajco! otoż tobie       970
Trucizna w przodków wypruchniałym grobie.
Idź trumno czarna z ohydnym człowiekiem,
Z trupem, co mojém wykarmiony mlékiem.
Idź w ogień piekła za narodu zdradę!
W kołyskę kładłam i w prochy cię kładę.       975
Dzieciątko moje ty i moja żmijo,
Ziemia cię zmrozi, robaki spowiją.
A choć krew twoja kiedyś winę zmaże,
Tego ci Pan Bóg zwiastować nie każe.
Choć Ukraina kiedyś zmartwychwstanie,       980
Ty się nie dowiész w piekle, ty szatanie!
Nic się nie zmieni, wieczność się zaczyna,
A wieczność taka jak śmierci godzina.“
Tak pożegnawszy resztki pana zgniłe,
Zapadła wiedźma w burzan, czy w mogiłę.       985


XXXVII.

I znów na zamku jasnych świateł krocie,
Xiężyc w ogrodach, szum kaskady w grocie;
I znów tam cicho, i kaskada grzmiąca
Znowu się srebrzy na blasku miesiąca.
Mówią że łabędź i róża czerwona       990
Szepcą w powietrzu imie Eoliona,
Gdy wszystko ścichnie wieczorną godziną,
Gdy róże płaczą i łabędzie płyną.
A o dzieciątku tym z twarzyczką ducha
Została jakaś ciemna powieść, głucha       995
Mówią, że raz go widziano w téj grocie,
Całego w gwiazdach, w promienistym złocie;
Duchy powietrzne, za tęczową szarfę
Przyniosły jemu zapaloną harfę;
Usiadł... do ognia strun przybliżył ręki:       1000
A piérwsze z harfy westchnienia i dźwięki
Zwołały wszystkie łabędzie z ogrodu;
A drugie tony, jak jęki narodu
Co cicho konać i cierpiéć nie umie,
Zrobiły szelest w tym łabędzi tłumie;       1005