Tam pod grobowcem tym okropnym Szecha —
I wszystkie będą mię pytały echa,
I wszyscy ludzie, czy wracam ze zdrowiem
Pytać się będą — Cóż ja im odpowiem?!
Przybyłem. Namiot rozbiłem na piasku. 35
Wielblądy moje cicho się pokładły;
Dziecko, jak mały aniołek w obrasku
Karmiło wróble, a ptaszęta jadły,
Aż do rąk prawie przychodząc dziecinie —
Widzisz tę małą rzeczułkę w dolinie? 40
Od niéj wracała najmłodsza dziewczyna,
Z dzbankiem na głowie, prościutka jak trzcina.
Przyszła do ognia i wodą z potoku
Śmiejąc się lekko trysnęła na braci —
Najstarszy — z ogniem zapalonym w oku 45
Wstał, dzbanek wody chwycił w drżące dłonie;
I rzekł: sam Bóg ci za wodę zapłaci,
Bo chcę pić jak pies, bo ogień mam w łonie.
To mówiąc wodę wypiwszy ze dzbana,
Powalił się tu jak palma złamana. 50
Przybiegłem — nie czas już było ratować. —
Siostry go chciały martwego całować;
Krzyknąłem wściekły: niech się nikt nie waży!
Porwałem trupa i rzuciłem straży;
Aby go wzięła na żelazne zgrzebła, 55
I tam gdzie grzebią zarażonych grzebła.
A od téj nocy tak pełnéj boleści,
Naznaczono mi nowych dni czterdzieści.
Téj saméj nocy Hafne i Amina,
Umarły leżąc na łożu przy sobie. 60
A patrz! — tak cicho umiérały obie!
Że choć po śmierci majmłodszego[1] syna
Oczy się moje do snu nie zawarły,
A nie słyszałem jak obie umarły.
I nawet matka własna nie słyszała, 65
Choć wiém że także téj nocy nie spała.
Rankiem, obiedwie sine jak żelazo,
Dwie moje córki, zabite zarazą,
- ↑ Błąd w druku; winno być — najstarszego; na taką wersję wskazuje treść wcześniejszego fragmentu.