Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/153

Ta strona została przepisana.

Że mi skra padła na gołą łysinę
I wypaliła tajemniczą dziurę,       70
Zkąd, kiedy piję, to wypuszczam chmurę,
A nawet, mówią, iskry wielkie, sine, —
Bogdajby djabeł oniemił fałszerze!
Ja w Pana Boga i w Chrystusa wierzę,
I co dnia mówię z kogutem pacierze.       75
A kto obelży mojéj duszy sławę,
Z tym ja mieć będę żelazną rozprawę.
A postaw tu dzban, jak gwiazdy zaświecą,
Ujrzysz czy z mojéj łysiny skry lecą?
A jeśli lecą, to dobrze, nie pusta,       80
Więc pożar łatwo mi zalać przez usta;
A jeśli zatkam tę łysinę ręką
Skry sobie będą wychodziły szczęką.
A ludzie niech się sami siebie strzegą!
A że ja palę się — Co im do tego?       85
Otoż tak dobrze! — dzban przyniosłeś wina.
Postaw tu panie — tu — na téj mogile;
Niech trup zazdrości że ludziom godzina
Uleci sobie jak złote motyle.
Bo cóż? — my także grobów kandydaty!       90
A kto jak ja żył, lelijowe kwiaty
Mieć będzie kiedyś i polane rosą,
I drzewa gdzie się słowikowie niosą;
I tak śpiewają i z taka rospaczą,
Że aż tam brzozy na kurhanach płaczą.       95

Brr!... Cóś mi panie teraz w oczach widno.
Słuchaj! — Raz, jednéj nocy, bez xiężyca,
Widziałem Panie rzecz strasznie ohydną —
Lecz nie mów o tém, bo to tajemnica,
Bo jakby na mnie to poczuli xięża,       100
Gotowi wygnać z kościoła jak węża;
A nie wie o tém ani gwiazdek para,
Ani syn zdrajca, ani matka stara,
Co jeszcze żyje gdzieś nad wodą Niemna,
I kołowrótek swój obraca, ciemna.       105
Biedaczka, nie wie dotychczas o niczem —
Nawet że tamci pomarli synowie;