Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/158

Ta strona została przepisana.

Wszak ty Leliwę xiężyc, miałeś herbem?       265
Więc może ciebie nie bardzo rozbestwię
Prosząc na ucztę, w twém własném królestwie;
Siadaj przy kotle i powąchaj woni
A potém proszę — jedz bez ceremonii.
A takie dictum, choć przysięgam jeszcze,       270
Djabelne jakieś szły po skórze dreszcze,
Zbliżam się — z kotła idzie krwawa para,
Wonna — myślałem że gotują Cara
Lub inną jaką potępioną liszkę;
Zazieram — krwawy war — proszę o łyżkę —       275
Dają mi, wielka jak łopata, sina,
Dobywam z kotła coś — to głowa syna!
Struchlałem! Syna mojego głowinka!
Blada i krwawa; oczki otworzone,
Usteczka jeszcze jak róże czerwone,       280
Twarz, oczki mego najmłodszego synka!
Patrzy się na mnie, żółciutki jak woski;
I tak trzymałem go za złote włoski,
I nie wiedziałem wyć, płakać czy szczekać?
Aż widmom z oczu krew zaczęła ściekać,       285
I rozpłakały się krzycząc: szlachciuro!
Nam samym smutnie, zimno i ponuro,
I drżą wnętrzności jak żywoty matek
Słuchając jak ty płaczesz twoich dziatek;
A nie obwiniaj nas! bo my bez plamy!       290
My je od ojca kochanego mamy,
On je tam łowi gdzieś w krwawym potoku,
I w morzu płaczów: i nam tu co roku
Przysyła takich głów tysiące darem;
Ojciec co karmi tak, zowie się Carem;       295
A my kochamy go, bo dla nss dobry,
Mówiły: a ja płakałem jak bobry.
I płacząc kocioł mieszałem aż do dna;
Więc najstarszego syna głowa chłodna,
I główka tego co był w rodzie średni,       300
I pięcioro ich — wszyscy moi biedni! —
Wszystko pięcioro głów z kotła dobyłem,
I nie płakałem już po nich — lecz wyłem.
I tak mi wyschły zrenice rospaczą