Próżno mię jakiś chciał wyrwać z powodzi,
I do swéj czarnéj zapraszał mię łodzi,
Człowiek co wożąc mgły zarabia chleba:
Odpowiedziałem: łodzi mi nie trzeba, 505
Bo mię tu niosą synaczkowie moi;
Wody nie trzeba — bo mię łza napoi,
Ani rozmowy — bo trupki te bawią,
Ani modlitwy — bo mię one zbawią;
A zaś przed Bogiem nie trzeba wymowy, 510
Bo za mnie będą mówiły te głowy.
A wszystkie trupy co na łodzi stały,
Na moją głowę pokazując sobie,
Pytały: czy to jaki łabedź biały
Co smutnie śpiewa gdy ma zasnąć w grobie? 515
Bom się unosił śpiewając żałośnie,
Po czarnéj wodzie co z łez ludzkich rośnie.
Nie patrz ty na mnie, gdy ja w smutek wpadam;
Bo wtenczas nie wiem co się ze mną robi
I cały we łzach utonąwszy gadam. 520
Lecz gdy mię starca wesołość ozdobi,
Wtenczas mi śmiało możesz patrzeć w oczy.
Śmiejmy się! ej ha! aż serce podskoczy!
Śmiejmy się jako woda zwierciadlana!
Śmiejmy się! — pozwól że zajrzę do dzbana — 525
Hej tak! otarłszy pot na siwéj skroni,
Spuściłem pałasz, niech po piekle dzwoni.
Człowiek podściwy to nie tajemnica,
Po całym piekle niech słyszą szlachcica.
Twarz Polska nie ma obłudnéj skorupy, 530
Niechaj w nią patrzą jak w zwierciadło trupy.
Kto ma z płomieni posłanie i trunę
A w grobie mi się z oblicza podoba;
Za tego westchnę, a kto nie, to plunę.
Albowiem szlachcic żywy — to osoba — 535
A król umarły jest to rzecz nicości.
Troszkę robaków: pfu, i trochę kości.
Lecz wprzód opiszę jaką tam strukturą
Stoi ta wieża zwana trupów górą.
Różne języki w niéj mówią i płaczą. 540
Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/164
Ta strona została przepisana.