Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/167

Ta strona została przepisana.

Szatani toną — pan Dantyszek płynie.       620
Powietrza nabrał sobie w twarz pyzatą,
Urąga z głupiéj fortuny jak Kato.
Łysina błyszczy ludziom potępionym,
Jak biały xiężyc na morzu czerwonym.
Szabla rdzawieje — Niech ją biorą djabli!       625
Polak w kołysce i w trumnie przy szabli.
Wreszcie znudziło mi się tak żeglować
I pomyślawszy zawołałem: Chryste!
W imię twe święte racz ty mię zachować.
I wnet uchwycił mię ktoś jak w ogniste       630
Skrzydła, i wyniósł w nieskończoność ciemną,
I przez powietrze mgliste leciał ze mną.

Skorom wyleciał nad czerwone brody,
Zacząłem wołać wody! wody! wody!
Czarny cherubin, co mię w skrzydłach nosił,       635
Skoro posłyszał żem pokornie prosił,
Postawił ciało me grzeszne na skale,
I ulitował się mnie, i wspaniale
Oko swe własne z nad dzioba wyłupił,
I dał mi z oka pić — a jam się upił.       640

Polak prawdziwy kiedy się upije,
Wspomni ojczyznę i płaczem zawyje;
Potém jak ludzie w zmysłach nieprzytomni.
Śmieje się głośno gdy o niéj zapomni.
Tak ja mój panie! to śmiech, to łzy żywe,       645
Lałem na moje długie wąsy siwe.
I cóż! gdy miła ojczyzna nie żyje
Kto starca może obwiniać że pije?
Héj nieście dzbany! i stawiajcie w koło
Niech pomagają umierać wesoło.       650
Niech pomagają tysiącami dźwięków,
Nie słyszeć kajdan i płaczu i jęków.
Niechaj na kwiaty obbalają śliczne,
I pod lipami do snów cichych tulą.
Na cóż nam serca chować balsamiczne?       655
Cóż po tém? że łby siwe się rozczulą