A z bladych twarzy wznoszą się do góry
Płomienne, z ognia piekielnego sznury;
Tak że ujrzałem i dziś jeszcze widzę,
Na siedmiu wężów splątanéj łodydze,
Jakby ten świecznik tyleż liczył prawie, 700
Widzę głów siedem trupich i błyskawic.
Świecznikiem była. Tu nagle o! zgroza!
Jeden wąż nad nią nagiął się jak łoza;
I zdjąwszy z siebie człowieka oblicze,
W usta jéj czarne, krwawe, tajemnicze, 705
Wszedł do serca aż może przeniknął
Bo potém wyjął głowę i krwią syknął;
A senność jakaś spadła na umarłą,
Poziewjące otworzyła garło;
Patrzałem trwożny co się daléj stanie, 710
A z niéj ogniste wyszło poziewanie,
I w gadzinę szło jakby płomień siny;
A drugi płomień w trupa szedł z gadziny.
A tu już wstrzymać nie mogłem szablicy!
Jak tnę w nadęty żywot czarownicy, 715
Cały otworzy się jak czarna grota;
Wyszedł dym, płomień i węże z żywota.
Węże i na mnie lecą czarnym kłębem,
Próżno je szablą tnę, zgrzytając zębem,
Próżno, z gadziny rodem, nie ma rady: 720
Ten kłębek w setne rozsypał się gady.
Lecą i myślą że szlachcica zniszczą,
Lecą i skrami sykają i świszczą.
Uciekam, a wąż tuż, tuż za mną ściga.
Odcinam się im, kręcę się jak fryga; 725
Wreszcie do głowy po ostatnią radę,
Chwytam dzieciątko moje jedne blade,
Rzucam je więcéj sam niż trup wybladły;
Na głowę dziecka wszystkie gady wpadły,
I okręciły ją wiankiem i zjadły... 730
Tam węże jedzą głowę, a tam krzyki!
A tu mię liżą płomienne języki;
A tu duch jakiś okropny, ponury,
Ze złotą tacą, w chałacie z purpury,
Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/169
Ta strona została przepisana.