Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/170

Ta strona została przepisana.

Idzie i usty ognistemi piecze       735
Na złotéj tacy — co? — serce człowiecze.
Spojrzał nocnego na mnie okiem ptaka.
I rzekł mi: patrzaj! to serce polaka.
Kłamiesz! krzyknąłem; straszydło szkaradne,
Bo w nas się serce tak nie trzęsie żadne,       740
A choćbyś rozdarł mi szponami ciało
I wyjął moje, aniby zadrżało.
A ta rzecz drżąca i zgniła i szara,
To musi serce być jakiegoś Cara;
To serce co jak wąż z tacy umyka,       745
Musi być z Cara, albo z niewolnika,
Bo drży wyjęte z piersi, bo się boi.
A Duch — co ci się mój szlachcicu roi!
To serce przyniósł tutaj pies szatański,
I szczeknął do mnie że to Erywański;       750
A ja upiekłem je dla Lucyfera.
Tak mówiąc usta na nowo otwiera,
I na te serce ogniem z gardła dmucha.
Serce się kurczy pod ustami ducha,
Więdnie, i krwią się rozlewa po misie;       755
A kiedy szatan jasniéj dmuchnie — skrzy się.

Poszedł. A szlachcic poleciwszy panu,
Serce polaka co nie dzwięk liczmanu,
Ale dotknięte od fortuny młota
Wydaje smętny brzęk szczerego złota;       760
To serce panu odlawszy w pokorze,
Wyszedł jak okręt, na nieszczęsnych morze.
I wyżeglował w jakieś kraje smętne.
Gdzie było niebo krwią narodów mętne,
I krwawa tęcza była na ciemnicy,       765
Jak wstęga z cichéj krwi i z błyskawicy.
A całe niebo zielone jak z miedzi.
A pod tą bramą czerwoną trup siedzi.
Złożyłem ręce na piersiach pobożnie,
Koło martwego przechodzę ostrożnie       770
Abym nie trącił o rzecz taką cichą
Siedzącą martwie pod krwiami narodów.
Idę — i moją nie dźwięczę szablichą;