Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/177

Ta strona została przepisana.

Dusze się trwożne zamykały w korze;
Las cały panie! w czerwonym kolorze
Błysnął okropnie ciemno i ogniście,
I wypadały płomienie przez liście.       1010
Z trwogi się ręką przeżegnałem lewa.
I pochowałem się grzeszny za drzewo.
Patrzę, a tutaj konnych ludzi kupa,
Galopem ściga xiążecego trupa.
A niech mię święty mój Dantyszek broni!       1015
Ci ludzie byli pół człeka, pół koni.
O! biedny xiąże! o! jaka mizerya!
Wężowe chwosty miała kawalerya,
Z ognia przyłbice, axelbanty z węży —
Takich musztrować o jakże to cięży!       1020
I nie słuchają komendy i lecą
I kopytami ognistemi świecą;
Próżno się xiąże drzew płaczących chwyta;
Na łeb mu skrawe rzucają kopyta,
Na blade czoło, na lenty ze srebra:       1025
Aż trupia postać przed burzą uklękła,
A jam usłyszał jak trzasnęły żebra,
Jak czaszka jego zgrzytnęła i pękła.
I daléj leciał ów hufiec kałmucki
I na las runął gdyby morskie wały;       1030
I rospłakał się las za nim cały,
I rozjęczał się las — a jęk był ludzki.


Wybiegłem wtenczas blady z po za drzewa.
Coś zgniecionego jęczy i poziewa;
Przychodzę — płótnem nakryte trupisko.       1035
Oddzieram płótno, ciało się oddziera,
Zmartwiałem cały na te widowisko;
Z pod płachty, czaszka odarta wyziera,
Już nie oczyma o święte Anioły!
Ale czarnemi patrzy na mnie doły.       1040
I nagle się tak poskarżyła smutnie:
O! czemu ty mię dręczysz starcze Boży?
I czemu ty mi twarz zrywasz na płótnie?
Tak mówi ta kość i serce mi trwoży,