Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/178

Ta strona została przepisana.

I do litości ku niemu skłoniła:       1045
Więc rzekłem: czaszko! bogdajbyś ty była
Wprzód powiedziała, czym jest przyklejone
Na twoich kościach te płótno czerwone;
A jabym w tenczas Waszéj Xięcéj Mości
Zostawił jego płaski nos na kości.       1050
A teraz więcéj już rany nie ruszę.
Bo czasem miałeś ty litość i duszę:
A czasem nawet, czerwony Herodzie
Uszanowałeś Chrystusa w narodzie.
A nim ci błysła Polski szabla goła,       1055
To przed nieszczęściem uchylałeś czoła.
Więc bądź spokojny! ja zemsty nie biorę,
I oddam drewnu twojemu tę korę.
A nawet jeszcze przed tych konnych przyjściem,
Ciało przysypię samobójczym liściem;       1060
I zaśniesz jako ludzie w krew ubrani,
I nie wynajdą cię pod krwią szatani.
Tak powiedziawszy nałamałem w boru,
Rzeczy płaczącéj, krwawego koloru,
I xiążęcego przysypałem trupa.       1065
Zastygła na nim posoki skorupa;
A gdy wstąpiłem cały drżący trwogą
Na nią, to nawet nie jękła pod nogą.


I patrz na jakiéj ja mogile sterczę
Jak krzyż wsadzony na ciało mordercze?       1070
I wodzę okiem po nieszczęścia światach,
Smutny jak bocian stojący na czatach.
A ty mię widząc tam w ciemnicy piekła
Pytasz gdzie moja wesołość uciekła?
Na tym czerwonym grobie i liścianym,       1075
Na tym ohydnym, we krwi pochowanym;
Wietrząc arabskich prawie nozdrzem koni,
Skąd przyjdzie wicher Chrystusowéj woni;
Z któréj się strony w samobójczym lesie
Błękitny xiężyc zbawienia podniesie,       1080
Skąd mi samotna twarz Bogarodzicy
Błyśnie łabędzią bielą w błyskawicy,