Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/183

Ta strona została przepisana.

I oczerwieniał boleśnemi włosy
Te biedne, jeszcze na głowie w koronach.
Bo to królowie co na to nie dbali,
Że łzy kraj topią, że się w ogniu pali;       1240
Byleby tron swój mieli z baldakinem,
Nie dbali co tam, jaki miecz nad gminem:
To więc i w piekle szukają kotary
Przed boleśnemi się zakrywać żary;
Ale na próżno, bo płomień ponury       1245
Dosięgnął ramion, odziera ze skóry;
A gdzie upadnie na ciało tam tleje
Płatek ognisty, skrzy się i topnieje,
I gryzie ciało i kość, aż ja złamie.
Jeden trup spojrzał przez płomień i ramię,       1250
A obaczywszy moje oczy sine,
Mój kontusz, dziatek moich główki, minę:
Przeląkł się i padł krzycząc: jakiś mścisław!
A wiesz ty kto to był? — to Król Stanisław.


Drzewa, płomienie, węże, trupy, mary,       1255
Z drogi! do Boga chce Dantyszek stary!
A jeśli go Bóg z piekła nie wydźwignie,
Gdzieś jako kamień dumając zastygnie.
Coraz mniéj światła, coraz większe proby,
W około widzę palące się groby,       1260
W grobowiec trupy walą się jak kręgle,
Płomień je chwyta i pali na węgle;
A po spaleniu znowu w głębi dołu
Leży trup cały z białego popiołu,
I wszystkie członki jak za życia spoi;       1265
A wtenczas się go ogień w grobie boi,
I z pod białego na desce człowieka
Z grobowca dwoma skrzydłami ucieka.
Pomiędzy mogił ognistemi sznury
Szedłem o królach dumając ponury;       1270
Aż tu się jawi, z groźnemi przechwałki,
Jakiś trup w drobne pocięty kawałki,
I pozlepiany sztucznie krwią człowieczą;
Kawały ciała na nim brzęczą, skrzeczą.